piątek, 26 września 2014

Rozdział IV



      Teodor wchodził właśnie do wielkiej Sali na śniadanie. Przychodził zawsze wcześniej, licząc na to, że nie będzie tam nikogo. Tym razem przeliczył się. Ku jego zdumieniu, przy stole siedzieli już Draco i Blaise. Ten pierwszy wyglądał jakby zarwał noc, a drugi był wyraźnie zmartwiony. Nott nie przejął się tym zbytnio. „Pewnie jakaś dziewczyna dała kosza sławnemu  podrywaczowi.” 

      Chłopak przypomniał sobie, że ostatnią dziewczyną Malfoy’a była Greengrass. Przebiegł wzrokiem po stole Slytherinu, ale dziewczyny tam nie było. Nagle jego wzrok padł na Gryfonów i ze zdziwienia, otworzył lekko buzię, bo właśnie tam siedziała Astoria opowiadając coś wesoło zasłuchanemu Jordan’owi! Co więcej, razem z nimi siedziało jeszcze kilku innych Gryfonów i żadne nie wydawało się zgorszone faktem, że siedzą tak blisko Ślizgonki.

      Nastolatek po chwili uśmiechnął się do siebie nieznacznie. Pewnie właśnie to było wielkim zmartwieniem jego kolegów. Dziewczyna rzuciła Dracona dla Gryfona!

      Gdy Teodor zbliżał się już do swojego miejsca, przybrał maskę obojętności i jak zwykle usiadł przy samym koniuszku stołu, wpatrując się w jedzenie. Zabrał pierwszego z brzegu rogalika i zaczął go szybko zjadać wpatrując się przy tym w nieokreślone miejsce nad stołem.

       - Stary, to poważna sprawa… - nagle do nastolatka dobiegła rozmowa, prowadzona przez Zabiniego z Malfoy’em. – On naprawdę jest gotów to zrobić… - Draco mamrotał coś do siebie, czekając na jakąś reakcje ze strony przyjaciela.
 - Wiem o tym… - po dwudziestu sekundach w końcu zabrał głos Blaise. – i uważam, że Lovegood miała rację.
 Te słowa pobudziły zupełnie ciekawość bruneta. Co tu się dzieje?!
 
       - Blaise to nie takie proste! Mam podejść do takiej na przykład Granger i poprosić aby wstąpiła do mojej gwardii?! – Nott omal nie spadł ze stołka.
 - Zawsze możesz najpierw porozmawiać z Pomyluną, najwyraźniej nie jest taka pomylona…

      W tym momencie chłopcy przerwali rozmowę, bo do stołu podszedł Weasley.
 - Siema. – powiedział Ron, ziewając. – Co wy tak wcześniej?
Malfoy rozejrzał się wokoło. W pobliżu poza nimi i jego przyjacielem był tylko Teodor, najwyraźniej przyzwyczaił się do tego, że chłopak nie zwraca na nich uwagi i zachowywał się tak samo, bo pochylił się do rudego i powiedział.
 - Siadaj. – mruknął – To dość długa historia. Liczę na to, że zgodzisz się mi pomóc. – Weasley usiadł, a chłopak kontynuował. – wczoraj wieczorem podeszła do mnie Lovegood. Stwierdziła, że zna przyszłość, że napisze do mnie ojciec i że będę musiał wybrać między dobrem, a złem. No… i że będę miał się sprzymierzyć z wrogami.
 - I aż tak się tym przejąłeś? – zaśmiał się Ron i wziął się za zajadanie rogalików z budyniem.

       - Słuchaj mnie, to nie koniec. Gdy wszedłem do dormitorium, sowa już czekała… była od ojca. I… on napisał, że chce założyć grupę swoich zwolenników… Powiedział, że nazwie ich Śmierciożercy i że chce mnie w swojej grupie. Jest pewny, że się zgodzę, opisał mi, że jego pierwszym celem będzie zdobycie wyznawców i przejęcie szkoły, a co za tym idzie… zabicie dyrektora.

      Ron słuchający ze zdumienia zakrztusił się jedzeniem, a kawałek dalej Teo próbował przemyśleć tą sytuacje. Nie rozumiał nadal o co chodziło z Granger.
 - I… i co zamierzasz zrobić? – zapytał rudy.
 - Nasz Blaise uważa, że powinniśmy się zaprzyjaźnić ze szlamami i zdrajcami krwi. – powiedział Draco krzywiąc się.
       - A co, może chcesz stać się zabójcą? Pomocnikiem dyktatora? – odgryzł się Zabini.
 - Kurczę, stary. Uważam, że on ma rację. No… po części. Nie jestem przekonany do przyjaźni z Gryfonami. Ja wiem, że mam tam rodzinę, ale tylko ich z tego domu toleruję. No, ale przecież można by wziąć Puchonów, Krukonów i Ślizgonów. To nie wystarczy?

      Malfoy westchnął i pokręcił głową.
 - Zastanów się. Puchoni to tchórze. Krukoni tylko wiedza. A prawie wszyscy rodzice Ślizgonów będą chcieli przyłączyć się do ojca. Myślisz, że ilu z naszych okaże Gryfońską odwagę i sprzeciwi się rodzicom?
 - Może i racja… zgaduję, że chcesz żebym namówił moich braci?
 - Tak. I siostrę. – Dodał Malfoy, to było w jego stylu- jak już coś robić to na całego. - Potrzebujemy jak najwięcej osób, ale muszą o tym wiedzieć tylko wtajemniczeni! Nie możemy tego opowiadać na prawo i lewo.

       - W porządku. Porozmawiam z nimi. A ty idź do wróżbitki, niech ci powie komu możesz ufać. Zabini, a może tak spróbujesz jednak zwerbować kogoś z Ravenclaw? Myślę, że kilkoro się zgodzi. Niestety co do Puchonów chyba macie rację, przypuszczam, że będą bali się takiego ryzyka, w dodatku nie ufają nam.
 - Dobra, ale co my im właściwie powiemy? – zapytał niepewnie Blaise.
 - A może tak zaproponujemy spotkanie? O dziewiętnastej w pokoju życzeń? – zaproponował Malfoy.
 - Myślisz, że się zgodzą?
 - Część nie, ale przynajmniej ci co się nie zgodzą nic się nie dowiedzą.
 - W porządku, to ja idę. – Przerwał im Ron, widząc , że do Sali właśnie wchodzi Fred, George i Hermiona. – Przy okazji porozmawiam z Granger.

***

      Ginny siedziała wraz z Michaelem przy stole Ravenclaw. Dziewczyna siedziała swojemu chłopakowi na kolanach, podczas gdy on opowiadał o czymś bardzo nudnym. Weasley z początku odwodziła chłopaka od jego historii pocałunkami, ale w końcu się poddała i poczęła rozglądać po Sali, każdy poza Cornerem widział, że dziewczyna jest bardzo znudzona.

      Nagle nastolatka ze zdziwieniem zauważyła, że Zabini wraz z Nottem idą w ich stronę. Szturchnęła swojego chłopaka w bok, a ten zerknął na nią przestając mówić i skierował się za jej spojrzeniem, a na jego twarzy wymalowało się zdumienie.

       - Siema. – Powiedział Blaise gdy był już dostatecznie blisko i oboje Ślizgonów siadło przy stole.
 - Możemy porozmawiać? – Zapytał Teodor, co wszystkich zaskoczyło jeszcze bardziej, bo chłopak przeważnie nie miał ochoty na rozmowę, nawet z osobami ze swojego domu.

       - Jasne. – Pierwsza oprzytomniała siedząca niedaleko Cho, dyskutująca o czymś do tej pory z Lavender i Padmą.
 - No to ten. – Zabini zawahał się, nie wiedział, jak to przekazać. – Bo widzicie, mamy pewien problem.

      Ginny prychnęła rozjuszona i powiedziała:
 - I myślicie, że my będziemy chcieli wam pomóc?
 - Liczymy na to. – powiedział spokojnym głosem Teo, a dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
 - Nie zamierzam wam pomagać. – powiedziała pewnie. – Ale z chęcią posłucham co też za problemy mają Ślizgoni.

       - Nawet nie wiesz jak wiele ich mamy. – Powiedział ponownie Nott, a Ginny przekrzywiła głowę w bok i nic już nie powiedziała.
 - Właściwie to problem Draco. – Kontynuował Blaise, ale ponownie mu przerwano.
 - Czyżby chodziło o to, że Greengrass go rzuciła i poszła do Gryfona. – Zachichotała złośliwie Padma.
  - Co? – zapytał Zabini nie wtajemniczony w całą sytuację.
 - Ooo… to twój przyjaciel ci nie powiedział? Astoria teraz chodzi z Lee. – Do Patil dołączyła Lavender.

      Cho nie odzywała się, nie lubiła być nie miła i złośliwa dla ludzi. Nienawidziła plotkować i obgadywać.
 - Nie powiedział. Ma ważniejsze sprawy na głowie od jakieś głupiej dziewczyny. – powiedział zdenerwowany Blaise, a Padma i Lavender spojrzały na niego z nienawiścią.

       - Jesteś idiotą. – powiedziała ni stąd ni zowąd Ginny. – Ty i Malfoy jesteście nadętymi kretynami, dbającymi tylko o własne tyłki. I wy liczycie na pomoc od nas? Chyba wasze ego rośnie szybciej od was.

      Michael widząc, że dziewczyna się coraz bardziej nakręca położył jej dłoń na ramieniu i pogłaskał czule, próbując uspokoić.
 - Cieszę się, że ja nie jestem postrzegany przez ciebie za nadętego kretyna. Czy w takim razie mnie wysłuchasz? – Powiedział Nott, miał niebywałą zdolność do zaskakiwania przy każdym słowie.

      Weasley spojrzała na chłopaka z pod przymrużonych powiek aż w końcu kiwnęła głową.
 - Jeżeli twój kolega stąd pójdzie.
 - A jeśli zostanie, ale będzie siedział cicho? – zaproponował przebiegle Teodor.
 - W porządku. – zgodziła się Ginny z uśmiechem zaskakując wszystkich. – Ale osobiście, rzucisz na niego Silencio.

      Chłopak Ginewry uśmiechnął się szeroko, a trójka przyjaciółek wybuchła śmiechem.
Nott jednak nie wydawał się przejęty słowami dziewczyny. Szybko wyciągnął różdżkę i rzucił na swojego zszokowanego przyjaciela zaklęcie uciszające.

       - Łał… - wymsknęło się Ginny. – Dobra, to czego chcecie?
 - Chcemy się spotkać. Spotkanie w pokoju życzeń. Draco chce z wami porozmawiać. To bardzo ważne.
 - Więc dlaczego to nie on tu przyszedł? – zapytała sceptycznie Weasley.
 - Bo właśnie rozmawia z Luną Lovegood. – Powiedział spokojnie nastolatek. – Jeśli zaś zapytasz czemu nie przyszedł tu twój brat, to powiem, że ten z kolei dyskutuje z bliźniakami i Hermioną Granger.

      Ginny rozejrzała się po Sali i zobaczyła brata rzeczywiście zawzięcie dyskutującego z resztą rodzeństwa i Hermioną. Malfoy’a i Luny nigdzie nie było.
 - Okej, kiedy to spotkanie?
 - Ginny! Chyba żartujesz! – zawołał Corner.
 - Z czym żartuje? – Zapytała dziewczyna spoglądając na swojego chłopaka.
 - Pójdziesz tam?! A jak ci coś zrobią?! Im nie można ufać!

      Teo niewzruszony wpatrywał się w twarz Weasley, a Blaise pozbawiony mowy ciskał oczami pioruny.
 - Nie przesadzasz? A co mi niby zrobią?! – tym razem i Ginny podniosła głos. – Poza tym tam będzie też mój brat!
 - Ale to Ślizgon! Co mnie obchodzi, że jesteście rodziną, on jest jednym z tych obleśnych gadów!

      Dziewczyna zerwała się z kolan swojego chłopaka i spojrzała na niego odrazą.
 - Jak możesz tak mówić?! To mój brat!! To koniec Michael! Zrywam z tobą! – dziewczyna z wściekłości była cała czerwona na twarzy, po chwili spojrzała na Notta i ponowiła pytanie.
 - O której to spotkanie?
 - O dziewiętnastej.
 - Dobra, będę. – powiedziała szybko i wyszła.

***

       Nevile obudził się ziewając szeroko i rozejrzał po pokoju, wszyscy jego towarzysze jeszcze spali. Podniósł się powoli i podreptał do łazienki. Szybko przebrał się w szatę. Napisał karteczkę dla swojego najlepszego przyjaciela, gdzie wychodzi i poszedł.

      W sowiarni było mnóstwo sów, ale szybko odnalazł swoją dużą, z kremowymi piórkami i przywiązał do jej nóżki list dla rodziców. Był króciutki. Potwierdzenie, że dotarł na miejsce i, że wszystko w porządku. Już miał wychodzić, gdy do pomieszczenia wpadł Harry.

       - Hej, mogłeś mnie obudzić, zamiast zostawiać karteczkę! Też muszę wysłać list rodzicom. Przy okazji napisałem, czy kupią mi błyskawicę. – chłopak mrugnął do Nevila, a ten uśmiechnął się szeroko.
 - W tym roku wygramy puchar. Ja obrońca, ty szukający, będziemy najlepsi!

      Chłopcy byli bardzo do siebie podobni, oboje energiczni, pewni siebie, zarażeni miłością do quiditcha przez swoich rodziców. Nic dziwnego, że bardzo szybko znaleźli wspólny język.
 - Na końcowe rozgrywki prawdopodobnie przyjadą rodzice, wezmą też wujka Syriusza i Remusa, a ci prawdopodobnie również żony i dzieci, no i założę się że twoi rodzice tego nie ominą, będziemy mieć wielką publikę!

***

      Parvati zerwała się na równe nogi. Lavender i Hermiony już nie było. Zerknęła na zegarek i westchnęła z ulgą. Była siódma, do rozpoczęcia lekcji miała jeszcze godzinę. Ubrała prostą białą koszulkę i niebieskie spodnie, a na to wszystko narzuciła szatę szkolną. Szaty były obowiązkowe w szkole tylko od godziny ósmej do piętnastej, czyli w godzinach lekcji, ale planowała od razu ze śniadania iść na pierwsze zajęcia. 

      W drodze do Wielkiej Sali dziewczyna natknęła się na niewielki zeszycik, na okładce był narysowany anioł. Był piękny. Przekartkowała szybko notes, nie było nigdzie podpisu wsunęła go do swojej torby, mając nadzieję, że podczas przerwy obiadowej znajdzie czas, aby w nim popisać, bardzo tego chciała chociaż nie wiedziała dlaczego… jeszcze nie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pewnie nie ma sensu wam pisać o nowej zmianie, ale żeby nie było to napiszę. Ronald Weasley jest w Slytherinie. ;) Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Komentujcie, to mnie motywuje do dalszego pisania, a w roku szkolnym jest mi to bardzo potrzebne! ;D

sobota, 13 września 2014

Rozdział III

No i mamy kolejny rozdział! :D Mam nadzieję, że się spodoba. ;)
Zanim przejdziecie do czytania ostrzegam was o zmianie:
- Albus Dumbledore jest o wiele młodszy

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


     Pansy Parkinson szła szybkim tempem do gabinetu McGonagall. Zostały jej dwie minuty do rozpoczęcia szlabanu. Była lekko zdenerwowana, jeśli nie zdąży w tym czasie, prawdopodobnie zarobi dodatkowy dzień kary.
W ostatniej chwili dodarła do drzwi i zapukała cicho, uspokajając oddech.
 - Proszę wejść. – usłyszała i powoli otworzyła drzwi.
Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia gdy w środku zobaczyła rudych bliźniaków i Granger!
„Dlaczego akurat oni?” – Pytała się w duchu podchodząc do biurka nauczycielki i z rezygnacją siadając na wolnym krześle.
 - Świetnie. Tak więc mam dla was dzisiaj kilka zadań. Oto dwie listy rzeczy które musicie zrobić. Będziecie to robić przez całe dwa tygodnie, więc nie martwcie się o czas. Dzisiaj szlaban trwa do godziny dziewiętnastej, a w soboty do dwudziestej. Podzielę was na dwie grupy. Panno Granger, będziesz z Panem Georgem Weasleyem, Panna Parkinson z pewnością domyśla się już kogo ma przydzielonego? – dziewczyna zacisnęła mocno wargi, ale kiwnęła posłusznie głową. – Doskonale. Oto wasze zadania. – podała obu dziewczętom kartki – Mam nadzieję, że nie będę zmuszona kontrolować was przy pracy, na razie macie wolną rękę, ale dziesięć minut przed końcem każdego szlabanu przychodzicie do mnie i mówicie, co udało wam się zrobić. Ach i jeszcze jedno- oddajcie różdżki.
Wszyscy czarodzieje zgodnie jęknęli, ale posłusznie podali swoje magiczne patyki profesorce. Następnie wyszli na zewnątrz i w przydzielonych im grupach przeczytali pierwsze polecenia.

***

     Pansy jęknęła przeciągle widząc punkt pierwszy. „Umyjcie wszystkie hipogryfy, do których zaprowadzi was Rubeus Hagrid.” Fred zajrzał jej przez ramie i gdy przeczytał punkt pierwszy, jego reakcja nie odbiegała zbytnio od reakcji Parkinson.
 - Świetnie. – mruknął.
Pansy na chwilkę zaniemówiła, gdy Weasley był tak blisko czuła jego perfumy o wspaniałym, chociaż nie znanym jej zapachu. Szybko jednak się ocknęła z transu i powiedziała krótko.
 - Idziemy, Weasley?
 - Tak, Parkinson. – Mruknął bliźniak, akcentując drugie słowo, nie lubił jak zwracano się do niego po nazwisku, to tak jakby wrzucali do jednego worka całą jego rodzinę, a przecież każdy z nich był inny i temu służyły imiona, żeby z nich korzystać. Nie wiedział tylko, dlaczego oczekiwał uprzejmości od ślizgonki?
Pansy zaskoczyła nutka wyrzutu w głosie chłopaka. Przecież to normalne, że Ślizgoni mówią do Gryfonów nie zbyt miło. Przypomniał jej się nagle cytat który gdzieś widziała. „W dzisiejszych czasach nienormalność, jest normalna.”  Może i coś w tym jest…

     Gdy tak oboje rozmyślali, zdążyli dotrzeć do chatki Hagrida. Dookoła wszystko kwitło, chociaż to była tylko kwestia dni, kiedy liście zaczną opadać z drzew. Było ciepło, więc Pansy miała na sobie niebieską, luźną sukienkę do kolan, podkreślającąbiust.
Hagrid bardzo ucieszył się na widok uczniów i szybko zaprowadził ich do dużej stajni, znajdującej się na obrzeżach zakazanego lasu.
 - Tych ptaków jest tu ze dwadzieścia! – wykrzyknęła Pansy.
 - Hipogryfów. - poprawił dziewczynę Hagrid z uśmiechem. – To nie są jakieś niewinne ptaszki. Cholibka, wiem, że nie powinienem wam pomagać, ale jeśli chcecie to mogę umyć parę…
 - Nie trzeba, Hagridzie! Dziękujemy ci bardzo, ale nabroiliśmy i czeka nas kara. – Fred mrugnął do gajowego – I tak musimy przez dwa tygodnie pracować, więc to czy jakieś zajęcie zajmie nam mniej czy więcej czasu nie ma większego znaczenia.
Hagrid uśmiechnął się do rudzielca i odszedł. Pansy przez cały czas miała taką minę, jakby bardzo liczyła na pomoc gajowego, ale nie odezwała się oni słowem, przez całą przemowę Freda, która, musiała przyznać, zaimponowała jej. „Ci Gryfoni faktycznie są honorowi…” Myślała podchodząc do pierwszego Hipogryfa i kłaniając mu się. Zwierzę niemal natychmiast się odkłoniło, co bardzo zaskoczyło Freda, przecież te ptaki wyczuwają intencje ludzi, a Parkinson pewnie miała teraz ochotę pozabijać te biedne hipogryfy, bo musiała je czyścić, a może nie…



      - No i co się tak gapisz?– zapytała Pansy patrząc z niechęcią na chłopaka, ale gdy odwróciła głowę w stronę hipogryfa wzrok miała łagodny i głaskała go delikatnie pod brodą oraz za uszami, a potem gładziła po karku.
 - Nie sądziłem, że ślizgonka może lubić zwierzęta. – palnął szczerze chłopak.
 - Zwierzęta są mądrzejsze i lepsze od ludzi. – odpowiedziała Pansy wysokim głosem i odwróciła wzrok.

     Odkąd pamiętała zawsze w domu zajmowała się zwierzętami, co chwilę przygarniała z ulicy jakiegoś kota albo psa. Zajmowała się ptaszkami, które wypadły z gniazd. Wiele zwierząt tylko dzięki jej pomocy przeżyło. Kiedy dowiedziała się, że Draco chce skazać Hardodzioba na śmierć, z początku błagała go żeby to odkręcił. Gdy nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów, zupełnie się od niego odwróciła, zawiodła się na nim, bo wierzyła, że jest w nim chociaż cząstka człowieczeństwa. Chłopak parę razy próbował się z nią pogodzić, jednak ta nie miała zamiaru go więcej znać. Skazał niewinne zwierzę na śmierć, a poznajemy kto jakim jest człowiekiem, po tym jak traktuje zwierzęta…

      Przez te rozmyślania dziewczynie z oczu pociekły łzy, była bardzo uczuciowa… zbyt uczuciowa. Nie mogła myśleć o biednym hipogryfie który stracił życie.
 - Ej, co jest? – zapytał zszokowany Fred.
Dziewczyna nie odpowiedziała stała tak jak wcześniej, głaszcząc ptaka, a z oczu płynęły jej gorące łzy.
 -  Pansy? – ponowił pytanie chłopak.
Tym razem Parkinson nie była obojętna, zaskoczył ją miękki głos chłopaka. No i powiedział do niej po imieniu. Zerknęła na niego, twarz miał łagodną, a w oczach kotłowało mu się zagubienie. Nie wiedział dlaczego się tak nagle rozpłakała. To jednak co zdarzyło się potem tak ją zaskoczyło, że zupełnie straciła panowanie nad sobą i rozpłakała się w najlepsze. Chłopak podszedł do niej powoli i przytulił ją. Ostrożnie, jakby bał się, że dziewczyna zaraz ucieknie z krzykiem. Ona jednak nie miała najmniejszego zamiaru uciekać, była zagubiona, zapłakana, ale było jej tak miło i ciepło w objęciach Freda.

      Po jakiś pięciu minutach, dziewczyna w końcu się otrząsnęła i delikatnie odsunęła, a po chwili uśmiechnęła szczerze do rudzielca.
 - Dziękuję. No i przepraszam. – powiedziała brunetka, nadal zaskoczona własnym i jego zachowaniem.
 - Nie ma za co. – odpowiedział krótko Fred z uśmiechem.

     W końcu rozpoczęli pracę. Pansy zauważyła, że zwierzęta są wobec niego bardzo ufne, tak samo jak wobec niej. Ucieszyła się, że nastolatek lubi zwierzęta. Szybko zgrali się ze sobą i pracę skończyli o siódmej dwadzieścia, więc mieli jeszcze pół godziny czasu. Nagle usłyszeli głośny trzask. Podbiegli do okna i zobaczyli, że na zewnątrz właśnie rozpoczęła się burza. Deszcz zacinał mocno w okno, a niebo co chwilę rozjaśniało się błyskawicami. Jednocześnie zachodziło słońce przez co przybrało dziwny odcień pomarańczy, a gdzieś na horyzoncie niebo stawało się błękitne i przejrzyste, tam też widniała tęcza. Był to rzadki widok, więc oboje wpatrywali się ze zdumieniem i zachwytem przez okno. 

      Po paru minutach Pansy zaczęła pocierać ramiona dłońmi. Było jej zimno. Chłopak natychmiast to spostrzegł i jak to gentelman, usłużnie zaczął zdejmować bluzę, którą narzucił na dziewczynę.
 - Dziękuję… - wyjąkała zawstydzona Parkinson – ale, teraz będzie tobie zimno. – dodała.
 - Łaaał! – powiedział nagle chłopak, a Pansy spojrzała na niego zaskoczona. – Ślizgonka martwi się o Gryfona!
 - A Gryfon jest kulturalny i pomocny wobec Ślizgonki. To działa w obie strony. – mruknęła z uśmiechem na ustach.
 - Wyjaśnij mi coś. – powiedział poważniej.
 - Co takiego?
 - Co ty robisz w Slytherinie? – dziewczyna delikatnie się skrzywiła.
 - W sumie, to tak jak większość ślizgonów… spełniam nadzieje rodziców.
 - Co? – nie zrozumiał Gryfon.
 - Wiesz, większość z nas ma do wyboru Slytherin, albo wydziedziczenie… - chłopak wytrzeszczył na nią oczy, a dziewczyna posmutniała.
 - Mówisz poważnie? – wykrztusił nastolatek.
 - Tak. – odparła krótko.
 - Przykro mi… - Pansy uśmiechnęła się do chłopaka.
  - Wiesz, że ja niemal błagałam tiarę o Slytherin? – powiedziała z histerycznym śmiechem dziewczyna. – Ona uważała, że lepiej bym pasowała do Gryffindoru, albo Ravenclawu.
Nastolatek kompletnie nie wiedział co powiedzieć, takiej historii na pewno się nie spodziewał, w końcu po raz drugi tego dnia przytulił dziewczynę do siebie.

***

     Hermiona z Georgem siedzieli w skrzydle szpitalnym i zgodnie z rozkazami Pani Pomfrey, sprzątali zaplecze z lekami. Było tam mnóstwo kurzu bo w końcu przez wakacje nikt tym się nie zajmował. Przyjaciele z westchnieniem postanowili zabrać się do pracy. Hermiona ścierała kurz z półek, a George mył podłogę. Nagle dziewczyna przerwała czynność, wyciągała właśnie książki z jednej z szuflad, żeby móc i tam posprzątać, gdy z grubego tomiszcza „Magiczne zioła lecznicze”, wypadła różowa koperta, cała ozdobiona serduszkami.
 - Co to? – mruknęła dziewczyna, bardziej do siebie niż do Georga i sięgnęła po list.
 
     Otwarła i wyciągnęła średniej wielkości kartkę, zapisaną drobnym druczkiem. George podszedł do dziewczyny i objął ją dla żartów w tali, zaglądając jej przez ramię, żeby sprawdzić, co też odnalazła Gryfonka. Oboje zaczęli czytać, a im dłużej to robili, tym ich oczy robiły się szersze, ze zdziwienia.

„Kochana Poppy!
To była najwspanialsza randka w moim życiu. Całe szczęście, że dyrektor nas nie zauważył, bo chyba nie byłby zachwycony faktem, że dwoje prefektów spotyka się po nocach. Nadal wspominam Twoje słodkie pocałunki. Mam nadzieję, że już niedługo ponownie się spotkamy. Muszę Ci coś napisać, bo nie miałem odwagi tego powiedzieć. Kocham Cię!
Szczerze Ci oddany, Albus.”

Po przeczytaniu przez parę minut, Hermiona i George nie mogli się pozbierać, aż w końcu w tym samym momencie, wybuchli głośnym, niepohamowanym śmiechem.
 - No! Nie mogę! W to... uwierzyć! – zawołał George, między salwami śmiechu.
 - Dyrektor całujący się z pielęgniarką. – wyjąkała Hermiona, z atakiem głupawki.
Nagle przyjaciele zerknęli na zegarek. Za dwadzieścia minut, mieli się stawić u McGonagall. Szybko zerwali się i nadal chichocząc kontynuowali sprzątanie.
 - Chciałbym ten list pokazać Fredowi. – powiedział z nutką żalu bliźniak.
 - Ja też, ale nic elektrycznego nie działa w Hogwarcie więc zdjęcia się nie zrobi. Kopi też bo nie mamy różdżek.
 - Magiczny aparat by zadziałał. – mruknął bez przekonania George.
 - Ale go nie mamy przy sobie, głuptasie. - odparła Hermiona szeroko się uśmiechając.
 - Hermi! Nie pozwalaj sobie! – krzyknął „urażony” George i odpowiedział na uśmiech, tym samym.
 - Ja tylko stwierdzam fakty. – odparła dziewczyna i już po chwili zwijała się na podłodze, łaskotana przez chłopaka.
 - Wątpisz w moją inteligencję? – pytał uśmiechnięty.
 - Nie! Przestań! Proszę! Nie jesteś głupi! – wołała Hermiona wyrywając się i śmiejąc.
 - Masz szczęście! – powiedział Gryfon i puścił dziewczynę która widząc, że jest już 18:45 ruszyła w stronę drzwi.
 - Głupek! – zawołała na odchodnym i już jej nie było.

***

      - Drakonie, zaczekaj! – Zawołał jakiś cichy, rozmarzony i kompletnie chłopakowi nie znany głos, gdyby nie to, że na korytarzach już prawie nikogo nie było, zapewne by go nie usłyszał.
Malfoy odwrócił się i przekrzywił głowę zaskoczony. Za nim biegła Pomyluna. Kogo jak kogo, ale jej nie podejrzewał o to, że jest jego fanką. Myślał, że kręci z Potterem. Odruchowo zatrzymał się i zaczekał na dziewczynę, ciekawy, czego może chcieć.
 - Muszę ci coś powiedzieć. – chłopak uniósł tylko wysoko brwi. – Draconie, ja znam przyszłość. Wiem co się wydarzy. Jeszcze dzisiaj, przyjdzie do ciebie list od twojego ojca. Przez to co ci napisze, nie będziesz wiedział, co robić, musisz wiedzieć gdzie jest dobro, a gdzie zło, wiedzieć którą drogę wybrać! Twój ojciec prędzej czy później trafi do Azkabanu, albo zostanie zabity… Jeśli chcesz uniknąć jego losu, musisz wybrać ścieżkę dobra i sprzymierzyć się z wrogami!
 - Proszę? – zapytał spokojnie Malfoy, chociaż wszystko w nim się gotowało. – A co ty wróżka jesteś? Jeśli już musisz wiedzieć, ojciec nie odzywa się do mnie od wielu lat.
 - Ale się odezwie. Sam zobaczysz. A teraz idź do dormitorium, sowa pewnie już czeka.

     Chłopak zacisnął wargi w cienką linię, nie chciał wydrzeć się na dziewczynę, szybko odwrócił się i ruszył przed siebie. Był zaledwie kawałek od lochów, szybko więc przebył ta odległość i będąc już niedaleko wejścia zobaczył coś tak dziwnego, że przetarł oczy nie dowierzając.
Zobaczył Pansy, przytulającą się do Weasleya! Jednego z tych zdrajców krwi! Co to miało znaczyć?! Para dość szybko się od siebie odsunęła i Pansy ruszyła w swoją stronę, a Fred gdy zawrócił i spostrzegł Draco, wydał się lekko zmieszany, a z twarzy spełzł mu promienny uśmiech. Malfoy nie miał zamiaru dyskutować z Weasleyem, postanowił porozmawiać z Pansy. Zapomniał tylko, że jego była przyjaciółka nie chce go znać.
Wchodząc do pokoju wspólnego, rozejrzał się za zielonooką brunetką, ale ponieważ nigdzie jej nie widział, postanowił porozmawiać z nią jutro , a dzisiaj iść się położyć. Po wydarzeniach z popołudnia bardzo pragnął odpoczynku.

*Wspomnienie*


     Draco jak zwykle podszedł do swojej dziewczyny (jak zwykle, czyli od rozpoczęcia roku. Malfoy związki przeważnie kończył po tygodniu, chociaż rzadko zdarzało się, że w ogóle w nie wchodził) i objął ją od tyłu, ta jednak odsunęła się i powiedziała przygryzając wargę, lekko zdenerwowana.

-Musimy porozmawiać.

     Chłopak zmarszczył brwi, ale kiwnął głową i wyszli przed szkołę, chwilę szli w milczeniu oglądając wielkie drzewa i obserwując uczniów, korzystających z ostatnich promieni słonecznych przed zimą.
W końcu dziewczyna się odezwała.

 - Draconie, ja wiem, że ty bawisz się uczuciami dziewczyn. – powiedziała spokojnie, a gdy chciał jej przerwać dodała. – Nie próbuj zaprzeczać, daj mi powiedzieć wszystko to co chcę. No więc, ja wiem i wiedziałam też wcześniej, że bawisz się dziewczynami. Byłam na to gotowa, bo byłam tobą zauroczona. Jednak teraz… Draco ja się zakochałam.


     No jasne, kolejna dziewczyna szaleńczo w nim zakochana. A już się wystraszył, że chodzi o coś innego. Mimowolnie się uśmiechnął, a Astoria zrobiła zaskoczoną minkę i po chwili w jej oczach pojawiło się zrozumienie.

 - Chyba mnie źle zrozumiałeś… Zakochałam się, ale nie w tobie.

Chłopak zaskoczony otworzył na chwilę buzię, ale szybko ją zamknął i na twarz przybrał maskę obojętności.

 - Może to i dobrze, bo ja ciebie też nie kocham. – powiedział, chcąc niezbyt szlachetnie, urazić dziewczynę, może nawet liczył na to, że będzie jej bardzo smutno z tego powodu, ona jednak tylko się uśmiechnęła.

 - Przecież wiem, Draco. I bardzo się cieszę, bo lubię cię i nie chciałabym cię zranić. Zostaniemy przyjaciółmi?

Chłopakowi zrobiło się głupio. Bo chciał ją skrzywdzić, a ona nie chciała go ranić…

 - Jasne, Ast. – powiedział, przybierając na twarz sztuczny uśmiech.


     Przechodzili właśnie obok boiska do quidditha, gdy nagle bez ostrzeżenia rozległ się głośny grzmot i zaczęło mocno padać. Najbliżej były przebieralnie dla graczy i to tam była para szybko wbiegła. Deszcz nie ustawał przez długi czas, stali więc przy oknie, oglądając to oberwanie chmury i czasami coś do siebie mówiąc.


*Koniec Wspomnienia*

     Draco wszedł do dormitorium, było jeszcze stosunkowo wcześniej i większość ślizgonów siedziała w pokoju wspólnym. Nie było tu nikogo z jego współlokatorów, zobaczył tylko czarną sowę pukającą dziobem do okna. Serce mu niemal stanęło na ten widok. Modlił się, żeby Lovegood nie miała racji. Przecież ona nie może znać przyszłości! Drżącymi dłońmi otworzył okno i wpuścił sówkę. Odwiązał z jej nóżki list, a ta odleciała szybko. Chłopak, któremu nie śpieszyło się do przeczytania wiadomości, zamknął powoli okno, mając nadzieję, że to nie jego ojciec. W końcu podniósł kopertę. Nadawcą był nie kto inny jak Lucjusz Malfoy…  Otworzył list i powoli czytał, a jego serce ogarniało przerażenie…