Kochani moi przepraszam Was, że rozdział taki krótki... Wiem. Zawiniłam. Ale byłam ostatnio strasznie zabiegana i ledwo się wyrobiłam z tym króciutkim rozdziałkiem. A za parę godzin jadę do Włoch i następny rozdział pewnie znowu się opóźni... Ale obiecuję od następnego przyśpieszyć akcję!
Rozdział dedykowany dla Laveny Ornora (Czy to się odmienia?), za pierwszy komentarz na blogu! ;*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Juuulie, zostań z
nami! – Neville od rana siedział u Potterów i co kilka minut próbował nakłonić
pannę Davis do pozostania z nimi na sylwestra.
- Błagam, zrób z nim
coś! – zawołała nastolatka, rzucając poduszką w swojego brata, który kompletnie
nie zainteresowany bawił się telefonem komórkowym który pożyczył mu Harry.
Państwo Potter często używali mugolskich przyrządów, na
które nalegała Lily, która do jedenastego roku życia kompletnie nie zdawała
sobie sprawy z istnienia magii.
- Daj spokój Jul,
pogada sobie i… - mówił Draco coraz ciszej, a na końcu wymamrotał coś
niezrozumiałego nawet dla siebie, znów zwracając uwagę na komórkę, która coraz
bardziej go fascynowała.
- juuuulieeeee!
Zooostaaań! – wypowiedział się ponownie Neville leżąc na dywanie i spoglądając
na przyjaciółkę oczami szczeniaczka.
- Zaraz wylecisz
przez to okno! – zagroziła zdesperowana dziewczyna, wskazując na okiennice.
- Jak coś takiego
jest możliwe bez użycia czarów?! – wykrzyknął nagle Malfoy.
- Nie dosłownie
wylecisz, głupku… - Julie wywróciła oczami.
- Co? – Draco
zmarszczył brwi, jakby próbował sobie przypomnieć wydarzenia, które działy się
po butelce whisky. – Ale ja mówiłem o
komódce! – oburzył się, na co wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę.
- Komódce? – zapytała
Panienka Davis, zaskoczona.
- Noo… - na twarzy
chłopaka pojawiła się niepewność. – O tym. – pomachał telefonem przed oczami
siostry.
- To jest komórka, a
nie komódka!
***
W domu Weasley’ów od rana trwały przygotowania do imprezy,
mimo, że za prośbą Hermiony, miało być bardzo skromnie, a lista gości, wraz z
domownikami, wynosiła dziesięć osób. Zwykle bliźniacy z Hermioną na czele,
urządzali huczne imprezy, dlatego sporo osób poczuło się urażone kiedy nie
zaproszono ich na sylwestra.
Mimo tak nie licznych gości, bliźniacy zdążyli zakupić już
pięć butelek ognistej, kilka zgrzewek kremowego piwa, a teraz rozglądali się po
mugolskim supermarkecie, chcąc spróbować jakichś ich specyfików.
- To co bierzemy? –
zapytała Ginny patrząc z zaskoczeniem, na ogromne półki, pełne najróżniejszych
kolorowych i przezroczystych butelek w najróżniejszych kształtach.
- Czekaj, włączam
myślenie. – zawołał George również rozglądając się z entuzjazmem dookoła.
- Musisz się najpierw
nagrzać? – zapytał Fred z udawaną zgrozą, myśląc o czasie jaki mógłby czekać
bezczynnie na uruchomienie mózgu brata.
- Jakbyś zgadł! –
zaśmiał się, zupełnie nie urażony bliźniak.
- Chłopcy, pośpieszmy
się, chcę jeszcze odwiedzić rodziców… - mruknęła Hermiona, która pierwszy raz
nie miała kompletnie zapału do organizowania imprezy.
- Dobra, to łapcie co
popadnie, byleby nie było za drogie i zmywamy się! – zawołał Fred, wyciągając
od razu ręce po dwie kolorowe butelki.
Bo pięciu minutach stali już przy kasie, a po kilku
następnych, wyszli z zadowolonymi minami i pełnymi reklamówkami.
- George.
- Tak Fred?
- Doszedłem do
wniosku, że jesteśmy beznadziejnymi braćmi.
- A to dlaczego?
- Mamy zamiar
pozwolić młodszej siostrzyczce na picie tego wszystkiego. – Fred potrząsnął
trzymanymi w rękach torbami
- Racja. Jesteśmy
okropni.
- Mogę sama
decydować, czy chcę pić czy nie! – krzyknęła oburzona Ginny, a Hermiona
zaśmiała się cichutko.
- Ginevro Weasley,
nie jesteś jeszcze pełnoletnia. – powiedział spokojnie Fred, a w jego oczach
błyskały złośliwe ogniki. Uwielbiał ją denerwować.
- Jakoś w upijaniu
Hermiony nie mieliście nigdy problemów!
- O wypraszam sobie!
Nikt mnie nie upijał! – tym razem zirytowała się Panna Granger.
- Hermiś, masz słabą
głowę, wystarczyło, że dali ci trochę Whisky. – Ginny uśmiechnęła się
przepraszająco do przyjaciółki.
Hermiona już się nie odzywała, a i pozostali porzucili ten
temat i odstawiwszy do domu zakupy, przenieśli się za pomocą proszku Fiuu do
Szpitala Świętego Munga.
***
- I Harry, nie
zapomnij, o ponownym nałożeniu zaklęcia nienanoszalności! Ze względu na waszą wygodę, musieliśmy je
zdjąć, ale jak tylko pojawią się wszyscy goście, najpóźniej o dziesiątej, rzuć
to zaklęcie!
- Wiem mamo, wiem.
Mówisz mi to już chyba dziesiąty raz. – mruknął Harry z westchnięciem.
- Lily nie męcz już
dzieciaków, chodź!
- Julie zaraz będzie,
cały czas się szykuje! – krzyknął Draco, schodząc po schodach i wywracając teatralnie
oczami.
- W porządku. – Lily
uśmiechnęła się do młodego Malfoy’a i spojrzała za niego, słysząc na schodach
ciche uderzenia obcasów.
Nagle przed nimi wyłoniła się piękna, wysoka i zgrabna
dziewczyna w krótkiej, rozkloszowanej i z pozoru bardzo skromnej sukience. Góra
była czarna i z przodu pomiędzy piersiami znajdował się suwak. Posiadała spory
dekolt, podkreślający biust nastolatki. Jej drobną talię idealnie eksponował
gruby pasek. Dolna część była w odcieniach jasnego różu i sięgała do połowy
uda. Całość podkreślały czarne, kilkucentymetrowe szpilki i wpleciony we włosy
kwiat w kolorze lilii.
- Wow! – krzyknął
Neville, który do tej pory stał w ciszy nieopodal Harry’ego.
- Wyglądasz
nieziemsko! – zawołał Harry uśmiechając się szeroko.
- Dzięki… - mruknęła
Julie, również uśmiechając się nieśmiało.
Po kilkunastu minutach zachwycania się wyglądem nastolatki i
kolejnych pięciu okrzykach Neville’a w stylu: „Juuuuuulie, nie idź!”, w końcu
Państwo Potter, Pani Malfoy i Pan Davis z córką wyszli z domu.
- No nareszcie! –
Harry wyszczerzył się wesoło. – Niedługo zaczynamy balangę!
- Nie mogę się
doczekać! – zakrzyknął Draco entuzjastycznie.
- Słuchajcie, to jak
robimy z zakupami? – zapytał Longbottom unosząc sugestywnie brwi.
- Ja się nimi mogę
zająć. – stwierdził krótko Malfoy.
- Mmm… nie wiem czy
powinieneś sam wychodzić… - mruknął niepewnie Harry, zastanawiając się czy
istnieje większe zagrożenie.
- Daj spokój! Jestem
dużym chłopcem! – zawołał chłopak kierując się do drzwi i machając kolegom na
odchodnym.
***
Hermiona siedziała na stołku w długim korytarzu, o
przerażająco białych ścianach i zanosiła się płaczem wtulona w Freda. Nikt nie
chciał jej powiedzieć, co dzieje się z jej rodzicami. Uzdrowiciele biegali w tą
i z powrotem z różnymi eliksirami i innymi bezimiennymi przedmiotami. George co
chwile próbował kogoś zaczepić jednak każdy krzycząc, że nie ma czasu wbiegał
do sali w której leżeli państwo Granger.
- Jak oni mogą nas
tak ignorować?! – piekliła się Ginny, której z oczu sypały się iskry. Ona
również martwiła się o Michelle i Ian’a Granger.
W końcu po piętnastu minutach jakaś pielęgniarka z
przygnębioną miną wyszła na korytarz i skierowała się do nastolatków. Hermiona
od razu zerwała się z miejsca.
- Co się dzieje!? Co
z nimi? – krzyknęła z rozpaczą wymalowaną na twarzy.
- Spokojnie… -
powiedziała cicho kobieta, chcąc uspokoić dziewczynę. – Z pani mamą wszystko w
porządku… Natomiast pan Ian… nie jesteśmy pewni co to było. Dzisiaj rano
odzyskał pamięć, poznał swoją żonę i nawet zdążył zapytać o panienkę, a potem
nagle zemdlał. Myśleliśmy, że to obronna reakcja organizmu i że się obudzi, ale
jakąś godzinę temu dostał okropnych drgawek, mimo, że wciąż spał. Dopiero teraz
udało nam się go obudzić. Pamięta wszystko i można by powiedzieć, że wszystko
jest w porządku, jednak nie może
utrzymać równowagi i jakikolwiek ruch sprawia u niego okropny ból, jakby
dopiero teraz jego ciało odczuło skutki cruciatusów… - z oczu Hermiony przez
cały czas płynęły łzy, nie mogła się powstrzymać.
- Czy… czy możemy ich
odwiedzić? – zapytała słabym głosem.
Pielęgniarka zmierzyła wzrokiem przyjaciół nastolatki.
- Tak, ale niech pani
weźmie ze sobą tylko jedną osobę.
- Ooczywiście. –
zająknęła się Hermiona, patrząc niepewnie na Weasley’ów.
- Ginny, idź z nią. –
zadecydował Fred. – My chcemy coś jeszcze załatwić. – I przytulił przyjaciółkę,
a potem odszedł pod okno na końcu korytarza, George natychmiast zrobił to samo.
***
Draco wędrował jedną z głównych ulic w Dolinie Godryka,
rozglądając się z zainteresowaniem. Pierwszy raz udało mu się wyjść tutaj z
domu, do tej pory mama i Pani Potter, skutecznie mu to uniemożliwiały.
W końcu
zobaczył sklep o który mu chodziło. Wziął wózek stojący przy kasie i ruszył
wśród rzędów półek. Pierwsze co wybrał, to kilkanaście butelek Ognistej. Następnie
ruszył na poszukiwanie bardziej wyszukanych trunków. W efekcie kupił jeszcze:
trzy butelki rumu porzeczkowego, pięć Sherry, dziesięć szampana, dwie grzanego
miodu z korzeniami i kila zgrzewek piwa kremowego, a na popitkę wodę goździkową
i oranżadę. Przekąski załatwili rodzice Harry’ego, więc o nie się nie martwił. Po
zapłaceniu portfel chłopaka stał się o wiele lżejszy, ale nie przejął się tym
specjalnie. Nie mógł się doczekać imprezy!
Podczas drogi powrotnej cały czas czuł na sobie czyjś wzrok
co przyprawiało go o dreszcze. Ostatni dystans pokonał truchtem i gdy w końcu
wpadł do domu, z ulgą zamknął za sobą drzwi.
***
Hermiona stała w drzwiach patrząc załzawionymi oczami na
mamę siedzącą u wezgłowia łóżka swojego męża i głaskającą go czule po twarzy.
Pani Granger słysząc otwarcie drzwi, odwróciła głowę i gdy tylko zobaczyła
swoją córkę zerwała się z miejsca i podchodząc, przytuliła ją mocno do siebie.
Michelle wyglądała już o niebo lepiej niż ostatnim razem, gdy Hermiona ją
widziała. Zamiast brzydkiej, szpitalnej piżamy, miała na sobie normalny,
mugolski strój, a jej twarz nabrała koloru. Nawet włosy, związane w luźną kitkę
z tyłu głowy, zdawały się bardziej lśniące.
- Ejj, a ja to co? –
zapytał Ian Granger, uśmiechając się, mimo, że nawet to sprawiało mu fizyczny
ból.
Nastolatka szybko podbiegła do taty i objęła go delikatnie, a
potem usiadła w nogach łóżka. Tymczasem Michelle powitała radośnie również
Ginny i obie podeszły do chorego.
- Mamo? – mruknęła
Hermiona, aby zwrócić uwagę swojej rodzicielki. – Kiedy cię wypisują?
- Kiedy zechcę. –
odparła kobieta uśmiechając się delikatnie. – Nic mi już nie jest, tutaj po
prostu mam oko na twojego tatę. Te pielęgniarki są dla niego aż nazbyt miłe. –
mrugnęła wesoło do córki i Ginny. Obie nastolatki wiedziały, że Michelle po
prostu martwi się o męża, ale przyjęły tę wersję, śmiejąc się niemal radośnie.
- Przepraszam… - po
paru minutach do pokoju weszła pielęgniarka i powiedziała mechanicznie. – Zaraz
do pana Granger przyjdzie uzdrowiciel, musimy prosić panienki – spojrzała
znacząco na Ginny i Hermionę – żeby wyszły.
Nastolatki skinęły głowami i pożegnawszy się z państwem
Granger ruszyli do wyjścia w nieco lepszych humorach.
Zamykając za sobą drzwi Hermiona odwróciła głowę w stronę
korytarza i uśmiechnęła się szczerze. Niedaleko od niej stał Teo i rozłożył
ramiona w których już po chwili nastolatka ukryła się przed światem.
Bezpieczna. Wolna od trosk. To niesamowite jak wiele może sprawić jeden
człowiek…
- Tęskniłam za tobą.
– wychlipała zdając sobie sprawę, że z oczu znowu pociekły jej łzy, a wraz z
nimi uleciały wszystkie negatywne emocje.
- Ja za tobą też, słonko.
– wymruczał chłopak opierając brodę na głowie nastolatki i głaszcząc jej
długie, miękkie włosy.
***
- To nie możliwe… To
nie możliwe, żeby nie było po nim ani śladu! Gdzieś musi być… - mruczał Lucjusz
Malfoy ze wściekłą miną chodząc po pokoju. – Niech ja go tylko znajdę… - W tym
momencie, ktoś zapukał do drzwi. – Wejść. – warknął mężczyzna siadając na
fotelu i uderzając ze zniecierpliwieniem palcami o biurko.
- Przepraszam, panie
Malfoy, ale kazał się pan informować na bieżąco…
- Znaleźliście go?
- Tak.