niedziela, 1 marca 2015

Rozdział XIII

Obiecany nowy rozdział już jest! :D Tym razem starałam się nie przesłodzić, troszkę grozy, troszkę humoru... ;) Przy okazji chciałam zapytać jak wam się podoba nowy szablon? Sama go w całości zrobiłam więc mogą być pewne niedociągnięcia, ale mi osobiście wydaje się, że nie jest zły. ;)
Rozdział dedykuję Martine Rze i Znieważonej za to, że cały czas czytają i komentują nowe posty oraz Hermionie Fenton czyli nowej czytelniczce, która ma fantastyczne imię i już ją lubię bo jest optymistką! <3

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

     Dumbledore uśmiechnął się szeroko do uczniów, którzy bardzo zdezorientowani stali nieruchomo patrząc na siebie nawzajem. Hermiona poróżowiała i z ulgą odkryła, że stoi tak jak w momencie przeniesienia się i w pełnym stroju. Teodor wydawał się zawiedziony, że to już koniec. Luna patrzyła z lękiem na Harry’ego, który najwyraźniej był lekko zagubiony. Parvati i Blaise patrzyli na siebie z miłością. Pansy stała ze zwieszoną smutno głową, a Fred wpatrywał się z nią ze współczuciem i jednocześnie podziwem. George przytulał do siebie Julie czemu Nevile przyglądał się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ron i Padma odetchnęli z ulgą widząc, że są z powrotem. Draco stał z poważną miną patrząc na Ginny, z jego wzroku zniknęła normalna pogarda, natomiast Weasley z lekko otwartą buzią toczyła wzrokiem po całej Sali zaskoczona, unikając wzroku Malfoy’a.
 
***

      - To było coś! Co nie, Harry? – Dean podszedł do przyjaciela roześmiany.
 - No… - wykrztusił z siebie Potter, ale po chwili wrócił do siebie i dodał. – Czadowe! Mam nadzieję, że następnym razem też coś takiego wymyśli!
 - Ej, a wy co widzieliście? – zapytał zerkając na Harry’ego i Lunę – Ja… - ale w tym momencie zaciął się i nie mógł nic z siebie wydusić. – Eee… - próbował coś powiedzieć Thomas robiąc dziwne miny, w końcu się poddał i powiedział. – Coś mi się wydaje, że nie wolno nam o tym mówić… - skrzywił się i zerknął na Dumbledore’a który właśnie powstał.
 - Moi kochani! – zaczął, a wszystkie głowy zwróciły się w jego kierunku. – Jestem świadomy, że dla niektórych ta moja niespodzianka była sporym wstrząsem, nie martwcie się, na te wizje zostało rzucone zaklęcie. Nie możecie o nich rozmawiać z nikim, poza osobami z którymi przeżyliście ową przygodę. – Sporo osób odetchnęło z ulgą, ale niektórzy wydawali się zawiedzeni. – Dochodzi północ więc czas na zakończenie balu, jeszcze ostatnia piosenka i rozchodzimy się do łóżek. – Albus mrugnął do uczniów okiem, jakby wiedząc, że w każdym domu już jest zaplanowana impreza.

***

     Hermiona z Teodorem postanowili wyjść zaraz po przemówieniu Dumbledore’a, aby pożegnać się w spokoju.
 - Tylko nie wypij za dużo na imprezie. – powiedział Nott uśmiechając się rozbrajająco.
 - Nic się nie martw. Jakby coś Fred i George będą mnie pilnować. – wyszczerzyła się.
 - Chciałbym, żebyśmy należeli do jednego domu… wtedy to ja mógłbym cię pilnować. – mruknął pół żartem pół serio.
 - Ty też tam grzecznie!
 - Ja jestem zawsze grzeczny, to ty jesteś tą co lata pijana po lochach i demoralizuje ludzi. – chłopak mrugnął okiem, a gdy dziewczyna dała mu lekkiego kuksańca w ramie, złapał jej nadgarstek i nachylając się nad nią pocałował.

     Po chwili para weszła do najbliższej klasy, jak się okazało klasy transmutacji i zaczęli się powoli całować. Pięć minut później przerwali i Hermiona rozejrzała się po Sali. W pobliżu zobaczyła najnowszy numer proroka codziennego wzięła więc go do ręki i bez większego zainteresowania spojrzała na pierwszą stronę, a potem zamarła.

Ataki na mugoli! Sprawcy nieznani!
     Dnia 12 grudnia w godzinach wieczornych w Londynie, najprawdopodobniej doszło do ataku jednego z wielkich gangów czarodziejskich. Potraktowano Cruciatusem dwudziestu ośmiu mugoli i czternastu z nich zabito, pozostałych pozostawiono na miejscu zbrodni niemal umierających, w niesamowitych męczarniach. Aurorom udało się uratować dziesięciu z nich i obecnie przebywają w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga. Ich stan jest stabilny, jednak nie wiemy jeszcze jaki jest stan psychiczny ofiar. Aurorzy zdołali złapać kilkoro mężczyzn odpowiedzialnych za niektóre z ataków, którzy kategorycznie odmawiają złożenia wszelkich zeznań. Poniżej znajduje się pełna liczba ofiar.

     Niżej, pod nagłówkiem „Ranni” Hermiona znalazła znajome nazwiska.

Michelle Granger – Dwukrotnie potraktowana Cruciatusem, stan stabilny, nie ma zagrożenia życia.
Ian Granger – Wielokrotnie potraktowany Cruciatusem i raz zaklęciem Sectumsempra, stan stabilny jednak nie polepsza się, w śpiączce.

     Hermionę, nim zdążyła cokolwiek zrobić, zalała fala łez. Łkała skulona na ławce, a gdy Nott próbował ją pocieszyć lub przytulić odsuwała się od niego delikatnie. Nastolatek nie wiedział co zrobić, bał się odezwać, zapytać o cokolwiek.  Widział, że nastolatka jest na skraju załamania nerwowego. Dziewczyna skulona była niczym mały kotek, a cała jej drobna sylwetka trzęsła się okropnie pomiędzy spazmami szlochu.

     Nagle, nim Teodor zdecydował się co zrobić z dziewczyną, do pomieszczenia wpadły dwie osoby śmiejąc się radośnie. Fred i Pansy zamarli widząc płaczącą nastolatkę i widocznie nie wiedzącego co dalej robić Notta.
 - Co jej zrobiłeś? – warknął bliźniak podbiegając do Hermiony natychmiast i zerkając groźnie na Teodora.

     Parkinson w tym czasie posłała Teo pytające spojrzenie, ten jednak tylko pokręcił głową zaciskając wargi w cienką linię. Hermiona nie odezwała się, ale podała Fredowi gazetę, sama nadal zalana łzami.
 - Michelle i Ian… - wyszeptał po chwili Weasley patrząc z niedowierzaniem w gazetę.

     Poznał państwa Grangerów już dawno temu i utrzymywał z nimi bardzo dobre stosunki. Właściwie oni traktowali przyjaciół swojej córki niczym własne dzieci.
 - Hermionka… - mówił Fred, wciąż szeptem. – pójdziemy do McGonagall, ona da nam przepustkę i razem z Georgem i Ginny pojedziemy we czwórkę do Munga jutro z samego rana, ok?
 - Ja też jadę! – powiedział twardo Teodor patrząc jednocześnie z troską na Mionę.
Weasley przyjrzał się sceptycznie nastolatkowi, ale nie zaprotestował.
***

      - Siema Draco, cześć ruda! – zawołał Blaise podchodząc do pary i ciągnąc za sobą niezbyt zachęconą towarzystwem Malfoy’a Parvati.
 - Heej – wymamrotała Ginny patrząc zaskoczona na Zabiniego i Patil, po chwili jednak odwróciła wzrok, zdając sobie sprawę, że ona sama też właśnie stoi ze Ślizgonem, z którym niedawno niemal się pocałowali.
Niemal! Chwila słabości, ot co.
 - Idziemy? Nie ma sensu stać tu jak kołki. – powiedział Draco do całej gromadki, do której po chwili dołączył także Ron z Padmą, która podreptała w stronę swojej bliźniaczki.
 - Idziemy mój drogi przyjacielu! – zawołał Ron szczerząc się wesoło, na co kilka najbliżej stojących osób spojrzało z zaskoczeniem w ich stronę.
 - Dobra, chodźmy bo przy was to za chwilę cała sala zacznie się w nas wgapiać. – powiedział Zabini udając przerażenie faktem, że miałby być w centrum uwagi i ruszył do drzwi Wielkiej Sali.
 - To co, jesteście razem? – zapytał Ron patrząc wymownie na Blaise’a i Parvati, która zaczerwieniła się lekko.
 - No jasne, że jesteśmy! Nie spodziewałem się jednak, że ty będziesz kręcił z bliźniaczką mojej dziewczyny. – Zabini uniósł brwi posyłając Padmie wesołe spojrzenie.
 - Kręcić to możesz się na karuzeli, my tam tylko tańczyliśmy. – odparował Weasley uśmiechając się cwaniacko.
 - Przyjacielu, od tańca do miłości tylko jeden krok.
 - Chodzisz na mugoloznawstwo, prawda? – Blaise skinął głową, nie komentując zdziwionego spojrzenia Parvati która najwyraźniej nie wierzyła, że Ślizgon może chodzić na ten przedmiot - Nie pomaga ci. – mruknął Ron, nadal lekko się uśmiechając.
 - Mówisz tak, jakby tobie jakiekolwiek lekcje pomagały, chociaż je wszystkie przesypiasz.
 - Dobra, starczy. – uciszył przyjaciół Malfoy wywracając oczami.
 - Słońce, może pójdziemy do tej klasy? – mruknął Blaise do Parvati unosząc sugestywnie brwi.
Patil kiwnęła krótko głową i ruszyła w stronę sali której drzwi jej chłopak właśnie otwierał.

     Gdy tylko para stanęła w drzwiach zobaczyła, że klasa jest już zajęta, ale nie mogli zrozumieć co się właściwie w niej dzieje. Granger płakała ukrywając twarz w dłoniach, a Fred kucał przed nią ze zmartwioną miną, głaszcząc ją po długich kręconych włosach, drobnych ramionach i udach. Teodor wydawał się z czegoś niezadowolony i zmartwiony, a Pansy zdawała się znaleźć w nieodpowiednim miejscu i czasie i rozglądała się jakby szukała drogi ucieczki.
Ginny, Padma, Draco i Ron zaintrygowani sytuacją wcisnęli się również za Parvati i Blaisem do pomieszczenia.
 - Yyy… - mruknął Malfoy sam nie wiedząc co właściwie chce powiedzieć.
 - No… - dodała Padma równie skołowana.
 - Ale… - Ron wtrącił swoje trzy knuty.

     W końcu Ginny podbiegła do przyjaciółki, ale nim zdążyła o cokolwiek zapytać Fred wcisnął siostrze gazetę do ręki. Czytając dziewczyna coraz szerzej otwierała usta ze zdziwienia. Właściwie, zdziwienia, to mało powiedziane… Weasley była w szoku, że coś takiego miało prawo się zdarzyć. W dodatku trafiło akurat na rodziców Hermiony… Znała Państwa Granger doskonale, razem z Fredem i Georgem połowę lata zawsze spędzali w ich domu.
     W tym zamieszaniu nikt nie pomyślał o ponownym zamknięciu drzwi i po chwili do pomieszczenia wpadli przechodzący obok Julie, Luna, Harry, Neville, George i Dean wszyscy z bardzo zaskoczonymi minami.
 - Co to, jakaś Ślizgońsko-Gryfońska impreza? – zapytał Dean, nie orientując się w sytuacji.
 - Jest też jedna Krukonka! – powiedziała odkrywczo Luna.
 - Ja nawet nie pytam co tu się dzieje, nie chcę wiedzieć… - stwierdził Neville unosząc wysoko brwi.
 - A ja chcę! – krzyknął George szczerząc się i rozglądając po pomieszczeniu.
     Jego uśmiech jednak szybko zgasł gdy zobaczył zapłakaną, kompletnie załamaną Hermionę skuloną na ławce. Z nogami pod brodą.
 - Ja już nic nie rozumiem… - jęknął żałośnie Harry którego mózg był lekko przeładowany po rewelacjach z wizji na balu.
***

     Minerva McGonagall  stała przy drzwiach wielkiej Sali rozmawiając przyciszonym głosem z Albusem, w końcu westchnęła, pokiwała głową i odwróciła się aby odejść do swojego gabinetu. Nim uszła dziesięć kroków przypomniała sobie, że zostawiła w klasie dzisiejszą gazetę. Nie zdołała do niej wcześniej nawet zajrzeć, przez całe zamieszanie związane z balem. Z westchnieniem zawróciła i ruszyła korytarzem w stronę Sali, lecz gdy tylko do niej zajrzała zamurowało ją…

***

     Tymczasem w klasie Hermiona nadal płakała pocieszana przez Freda, Ginny i Teodora. George chciał iść do nich, ale przeszkadzała mu myśl, zostawienia Julie z Nevillem... Głupia myśl, ale bardzo natrętna. Tymczasem Longbottom przewrócił się o coś wchodząc do sali i śmiał się z samego siebie, Julie pochylała się nad nim, aby mu pomóc, również chichocząc. Draco wpatrywał się z zaskoczeniem w siostrę. Trudno było nie zauważyć jak Neville i George patrzyli na nią. Pansy stała nieopodal Malfoy'a z miną która mówiła, że niechybnie zastanawia się nad ucieczką, bo to co działo się w tej sali... no właśnie... co tu się właściwie działo?! Blaise przez chwilę wpatrywał się w całą scenę, aż w końcu objął Parvati i cmoknął ją w czoło, na co dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Ron widząc to, powiedział jakąś zabawną uwagę do Padmy i oboje wybuchnęli śmiechem. Harry miał wielką ochotę podbiec do Hermiony, ale wiedział, że ona ma swoich przyjaciół, a on musi się z tym pogodzić więc pociągnął Lunę za rękę do jednej z ławek na której usiedli, a po chwili dosiadł się do nich Dean. Lovegood zaczęła opowiadać chłopcom o jakimś dziwnym stworze przez którego Panna Granger właśnie płacze. Podczas opowieści mimo nie zbyt przyjemnej sytuacji w sali, chłopcy zaczęli się śmiać.
Żadne z uczniów, jakoś nie pomyślało, że najlepszym pomysłem byłoby po prostu wyjść z tej klasy...

***

      - Co do Merlina?! – krzyknęła Minerva McGonagall wytrzeszczając oczy.
Po prawej stronie stał George i patrzył zagadkowym wzrokiem na kucającą pomiędzy nim, a leżącym na wznak Nevilem, Julie. Dziewczyna śmiała się, rozbawiona, podobnie jak Longbottom. Dalej stał Draco, wpatrując się w Pannę Davis unosząc brwi. Na biurku siedziała Hermiona szlochając głośno, przytulana przez Ginny, trzymana za rękę przez Teodora i do tego głaskana uspokajająco przez Freda. Pansy stała z boku wyglądała jakby zastanawiała się: „Co ja tu robię?”, „Jak ja tu trafiłam?”. Blaise i Parvati przytulali się do siebie, a Ron i Padma zwijali się ze śmiechu. Natomiast Harry, Dean i Luna siedzieli na dwóch ławkach i dyskutowali o czymś zawzięcie machając wesoło nogami.
     Profesor McGonagall w myślach zapisała sobie, że musi zacząć spełniać marzenia, bo jak już przedstawiciele wszystkich domów siedzą w klasie od JEJ przedmiotu, śmiejąc się, płacząc i robiąc rzeczy których nie rozumiała i nie chciała zrozumieć, to zdecydowanie nadchodzi koniec świata… W dodatku Panna Weasley miała JEJ gazetę!
 - Yyyy, Pani profesor, bo my… - zaczął niepewnie Fred nie wiedząc jak skończyć zdanie.
 -  Co? Co wy?! – krzyknęła Minerva nadal wytrzeszczając oczy na uczniów. - Wszyscy macie szlaban i czekam na wyjaśnienia!
 - Ppani profesor… - jęknęła Hermiona patrząc w ziemię. – Mmoi rodzice są w Świętym Mungu… Ktoś ich napadł, podobnie jak wielu innych mugoli… - dziewczyna przetarła ręką załzawione oczy i w końcu spojrzała na McGonagall, która wyglądała jakby żałowała, że w ogóle przypomniała sobie o przyjściu tutaj po tą gazetę. Ona nie była tego warta. „A mogłam już spać…” – pomyślała zrozpaczona nauczycielka i powiedziała jak zwykle profesjonalnym tonem, nie okazując emocji.
 - Bardzo mi przykro, Panno Granger, jak przypuszczam chcesz odwiedzić rodziców. Przyjdź jutro rano do mojego gabinetu, porozmawiam z dyrektorem i zorganizujemy ci świstoklik. Tymczasem, wy wszyscy, oczywiście łącznie z  Panną Granger, powinniście być już w swoich dormitoriach, dlatego za każdego z was odejmuję po dziesięć punktów dla domów i dostajecie szlaban. Odrobicie go w poniedziałek. Macie być obecni WSZYSCY o godzinie szesnastej pod moim gabinetem. – Nauczycielka wciągnęła głośno powietrze i w końcu nakazała wszystkim wyjść, odebrała Ginny swoją własność i ruszyła do gabinetu, modląc się, żeby nikomu się nie chciało naskarżyć na kolegów z domu, że robią imprezy. Kobieta nie miała najmniejszego zamiaru zarywać nocy tylko po to, żeby uczniowie lepiej się ukrywali z organizowanymi zabawami.

***

      - Gorzko! Gorzko! Gorzko! – w domu Slytherina jacyś siódmoklasiści krzyczeli głośno, po wypiciu zapewne kilku butelek ognistej.
Na środku stała jakaś para całująca się namiętnie. Gdy do środka wpadli Draco, Blaise, Pansy, Ron i Teodor, wszyscy odwrócili się w ich kierunku.
 - Ooo… idą kochasie Gryfonów. – krzyknął jakiś chłopak z ósmej klasy i zaśmiał się, a za nim zrobiła to połowa zgromadzonych. – Gdzie zgubiliście swoich przyjaciół? – dodał niemal wypluwając ostatnie słowo.

     Grupkę przy wejściu zatkało. Przecież oni zawsze byli uwielbiani przez współmieszkańców domu, co się właściwie zmieniło? To wszystko przez to, że nie pałają już nienawiścią do mieszkańców domu Godryka? W dodatku tak nagle?
 - Dajcie im spokój! – powiedziała głośno Astoria stojąca w kącie pomieszczenia z jakąś koleżanką.
Obie trzymały w rękach po butelce kremowego piwa.
 - Ty się nie wypowiadaj! Sama umawiasz się z tym Jordanem! Wy już nie należycie do tego domu! Cholerni zdrajcy krwi! – krzyknął jakiś piątoklasista, a pozostali poparli go zgodnym pomrukiem.
 - A od kiedy to Ślizgoni nie mogą się zadawać z Gryfonami? – warknęła odważnie Pansy, ale grupka zakrzyczała ją.

     Draco i Blaise wymienili ze sobą spojrzenia. Tego się nie spodziewali , tym bardziej, że wśród tych krzyczących najgłośniej byli ich „dobrzy” znajomi. Zabini wyszeptał coś do Malfoy’a, który zmarszczył brwi i pokręcił głową.
 - Od kiedy powstał Hogwart! – zawołał ktoś z tłumu, a kilkanaście głosów krzyknęło aprobująco.
Draco spróbował przejść do dormitorium, ale kilkoro chłopców odepchnęło go z powrotem pod drzwi, a inni wypchnęli do nich również Astorię.
 - I co!? Zamierzacie nie wpuszczać nas teraz do dormitoriów? To tak samo nasz dom jak i wasz! – krzyknął wkurzony Draco i ku jego zdziwieniu zobaczył u niektórych osób na twarzach wahanie.
 - Co wy wszyscy wyprawiacie?! – krzyknęła jakaś szóstoklasistka zaciskając ze złości pięści i wychodząc przed grupkę. – Zastanówcie się! Ilu z was zna chociaż jednego Gryfona którego lubi? Ilu z was ma w rodzinie Gryfonów? Po co to wszystko? Żeby pokazać swoją dominację?! A wy! – wskazała na chłopców którzy najgłośniej krzyczeli. – Wy chcecie po prostu zyskać władzę nad innymi! - i ku zdziwieniu wszystkich dziewczyna podeszła do Pansy z uśmiechem stając obok. – Okażcie chodź raz odwagę i postawcie się tym gorylom! – dodała patrząc każdemu z osobna w oczy.
     Przez chwilę nic się nie działo, ale nagle z tłumu zaczęło występować coraz więcej osób i przechodzić na drugą stronę. Po pięciu minutach grupa stojąca pod drzwiami miała już miażdżącą przewagę.
 - Dzięki, Anabel. – Blaise uśmiechnął się uroczo do Ślizgonki która rozpoczęła cały bunt i cmoknął ją krótko w policzek.
Zabini dobrze wiedział, że gdyby nie ta dziewczyna to najprawdopodobniej musieliby nocować dziś na korytarzu.
***

     W pokoju wspólnym Gryfonów głośno grała muzyka. Na wyczarowanych stołach rozstawione były butelki z najróżniejszymi trunkami i zakąskami, a na środku pomieszczenia wiele par tańczyło, lub jak kto woli, szaleńczo wymachiwało rękami i nogami.
 - Sieemka! – krzyknął Lee przepychając się do nowo przybyłych. – Kto chętny na szklaneczkę Whisky?
 - Ja… - zaczęła Hermiona, ale nim skończyła Fred zastawił jej usta dłonią.
 - Ty jutro rano idziesz do McGonagall, nie możesz się opić.
 - Ale… - zaczęła Hermiona, jej oczy cały czas lśniły od powstrzymywanych łez. – wtedy bym się lepiej poczuła.
 - Mionka! – powiedział groźnie George i pociągnął dziewczynę za ramię prowadząc w stronę ich dormitorium, tymczasem Fred złapał dziewczynę za  rękę z drugiej strony.
 - Georgie, ale czemu ty mnie prowadzisz do męskiego dormitorium? – zapytała Hermiona, cichym, beznamiętnym głosem, wyraźnie nie miała humoru, ale kto by miał w takiej sytuacji?
 - Hermiś, nie zostawimy cię samej z własnymi myślami na całą noc! – zawołał Fred.
 - Okeej. – mruknęła tylko dziewczyna nie czując się na siłach jak i nie mając najmniejszej ochoty protestować.
Zresztą, nie byłby to pierwszy raz kiedy spędziła noc z bliźniakami. Oboje byli dla niej jak bracia. Najbliższa rodzina.

***

      - Luna? – zapytał Harry cicho.
Wędrował właśnie z blondynką pustym korytarzem, szukając jakiegoś odpowiedniego pomieszczenia na spokojną rozmowę. Dziewczyna miała niewidzący, zamglony wzrok, a pełne różowe usteczka zaciśnięte mocno w roztargnieniu. Zawołana nastolatka ocknęła się po chwili z transu i zerknęła zaskoczona na towarzysza.
 - Mhm? – mruknęła dając tym samym znak, że słucha.
 - O co w tym wszystkim chodzi? Nie sądziłem, że.. że anioły istnieją. Na czym to polega? Potrafisz robić coś niesamowitego? Masz jakiś… cel w tym wszystkim? – potok pytań popłynął z ust nastolatka.

     Luna westchnęła i w końcu zaczęła swój długi monolog.
 - Ja… no to wszystko jest trudne do zrozumienia. Wydaje mi się, że ja sama nie rozumiem jeszcze tego wszystkiego… Ehh… trudno było to wszystko samej poskładać, a co dopiero komuś opowiedzieć… - Lovegood utraciła swój zwyczajny rozmarzony ton głosu, mówiła cicho oraz lekko piskliwie – To może po kolei. Anioły istnieją, ale to tajemnica. Bo widzisz anioły żyją w kółko. – Harry zrobił minę mówiącą, że zrozumiał z tego tyle co sklątka tylnowybuchowa z numerologii. – No… anioł dziedziczy bycie aniołem po którymś z rodziców. Ja po mamie. No i ma zdolność zapamiętywania dosłownie wszystkiego z całego swojego życia. A raczej żyć. Bo jeśli w pierwszym życiu nie wykonam swojego zadania, to rodzi się od nowa i w ten sposób tworzy różne alternatywne rzeczywistości…
 - Tty… - zaczął niepewnie Potter. – Ty nie żyjesz pierwszy raz?
 - Żyję trzeci. – powiedziała odwracając wzrok i wpatrując w ścianę jakby zobaczyła na niej coś ciekawego, nawet nie zorientowała się kiedy weszli do jakiejś klasy.

     Harry nie odzywał się, więc Luna kontynuowała dalej swój wywód.
 - Tak naprawdę chyba nikt nie wie jakie jest to zadanie, które mamy. Chodzi tu o jakiś dobry uczynek. Tyle, że to nie takie proste. To nie polega na przeprowadzeniu staruszki przez ulicę. Ja muszę uratować, albo polepszyć życie znacznej ilości osób.
 - Więc co zrobisz?
 - To… trochę długa historia.
 - Mam czas.
 - Ok… No więc w innej czasoprzestrzeni żył czarodziej, czarnoksiężnik, o imieniu Voldemort, którego wszyscy się bali. I… i to ty go po wielu latach zabiłeś…
 - Słucham?! – krzyknął Harry wytrzeszczając oczy, Luna przystawiła mu palec do ust i kontynuowała jakby jej nie przerwał.
 - No w każdym razie zanim udało ci się to zrobić on zabił tysiące, jeśli nie miliony ludzi… W moim drugim życiu nie dopuściłam do jego narodzin i myślałam, że to wystarczy. Ale… pojawił się problem. Ojciec Draco Malfoy’a postanowił zostać czarnoksiężnikiem, tak jak poprzednim razem Voldemort. Nie wiedziałam o tym, więc i nie potrafiłam nic zrobić. Draco wtedy przyłączył się do niego. – Harry wstrzymał oddech z oburzenia. – Nie dziw się tak. On nie chciał tego, po prostu nie miał przy sobie kogoś kto by wskazał mu lepszą drogę. Lucjusz osiągnął wiele… ale nie było bohatera który by go pokonał i… zabił niemal wszystkich mugolaków oraz zdrajców krwi. Mnie też zabił, dlatego wiem co się działo tylko do pewnego momentu… - zająknęła się lekko - No i w końcu tym razem postawiłam sobie wyższy cel. Chce w końcu zakończyć to życie.
 - Co!? Chcesz umrzeć? – Harry nie mógł powstrzymać się od kolejnego krzyku.
 - Nie rozumiesz, Harry… Nawet nie wiesz jakie życie w kółko jest… męczące. Skupiam się tylko na misji i nie mogę się nim cieszyć. Kiedy skończę zadanie nie umrę od razu. Będę miała dużo czasu. Będę żyła, aż nie umrę. – uśmiechnęła się lekko słysząc jak bez sensu to brzmi. – Po prostu nie będę w kółko zaczynała wszystkiego od nowa tylko pójdę dalej.
 - Dalej? Co to znaczy?
 - Nie wiem… ale na pewno coś znaczy. Wiesz… moja mama była aniołem…
 - Wiem. – przerwał jej Potter.
 - No… ona nie wykonała zadania. Nigdy.
 - Więc nadal żyje?
 - Nie… zabiła się. Popełniła samobójstwo, a z tatą dla jej dobra udawaliśmy, że to był wypadek przy eksperymentach. Dla jej dobrego imienia.
 - Oh… przykro mi.
Luna uśmiechnęła się smutno.
 - Nie mówię tego, żeby było ci przykro. Chodzi o to, że ona żyła bardzo wiele razy. Nigdy mi nie powiedziała jak wiele. Nie potrafiła wykonać misji. Pogubiła się… Boję się, że ja skończę tak samo… - z jej oczu pociekły łzy.
 - Luna… - szepnął Potter i przytulił dziewczynę do piersi, a ona zaczęła cicho łkać.
 - Dziękuję. – pisnęła cichutko.
 - Za co?
 - Jesteś jedyną osobą, która dowiedziała się tego wszystkiego… wiesz jaka to ulga jak po tylu latach można się komuś wygadać?
 - Luno, mogę o coś zapytać? Wiesz… ciekawość.
 - Jasne… już nie mam przed tobą tajemnic.
 - Co się stanie jak anioł się zabije i nie spełni zadania?
 - Staje się upadłym aniołem. Parę razy mama pojawiała się w moich snach. Miała czarne skrzydła. Jej blond włosy też zmieniły kolor na smolisty. Błagała mnie, żebym nigdy nie popełniła jej błędu. Była spokojna, ale widziałam na jej twarzy cierpienie…
 - Pomogę ci. – zadecydował nagle Harry i uśmiechnął się delikatnie do Lovegood, która zrobiła zdziwioną minkę.
 - Nie musisz... – zaczęła ostrożnie Luna.
 - Ale chce.
 - Ok… dziękuję. – Luna przytuliła się do Pottera który cmoknął dziewczynę w czoło i przytulił mocno wdychając kwiatowy zapach jej długich, miękkich włosów i głaszcząc po plecach.

***

 - Lucjuszu. – wysoki, czarnowłosy mężczyzna wyszedł z cienia i podszedł do Malfoy’a.
 - Zgodził się? – zapytał tamten odwracając się w stronę przybyłego.
 - Tak, ale na neutralnym  gruncie, tu jest adres. – podał małą karteczkę towarzyszowi.
 - W porządku, kiedy?
 - Trzeciego stycznia.
 - Fantastycznie, do tego czasu dowiem się jaką decyzję podjął mój syn.
 - A więc nadal się opiera?
 - Próbuje mnie zbywać, boi się odpowiedzieć wprost… cóż, zbyt długo zostawiłem go samego z Narcyzą, nie nauczyłem go niektórych rzeczy…